W czasach w których żyjemy słowa „szybko”, „natychmiast”, „więcej” są jak wyznaczniki sukcesu, statusu, szczęścia.
Czy na pewno tak jest?
Znacie takie dzieci, które nie mają czasu wolnego, bo ich dzień jest wypełniony zajęciami od rana do wieczora? Najpierw szkoła od 8-15, później korepetcje/angielski/basen/akrobatka/szermierka/plastyka/taniec/piłka/instrumenty/judo/robotyka/ceramika itd…., w sobotę szkoła muzyczna, kurs przygotowujący do egzaminu, obowiązkowe kontakty rówieśnicze.
Dzieci pracują więcej niż dorośli – dorosły idzie do pracy na 8 godzin (wiem to tylko teoria) w międzyczasie ma chwilę na lunch, przeczytanie wiadomości , rozmowę ze współpracownikami a dzieci mają często 8-10 godzin zajęć z krótkimi przerwami – podczas których nie mogą biegać, głośno krzyczeć, bawić się, po czym wracają szybko do domu, idą na zajęcia dodatkowe, gdzieś pomiędzy tym odrabiają lekcje.
W 2014 roku 8 tys dzieci leczyło się depresję, coraz więcej dzieci trafia do gabinetu psychologa z problemem rezygnacji („nic mu się nie chce”, „na niczym mu nie zależy”, „ma wszystko w nosie „) , smutku („ciągle płacze”, „jest drażliwy”, „nic go nie cieszy”), agresji („nie można się do niego odezwać”, „wszystko go denerwuje”, „przynosi ciągle uwagi”).
Rodzice, autentycznie zmartwieni-przyprowadzają dziecko ze zleceniem „niech go Pani naprawi” – często niestety „bez angażowania mnie-rodzica – ja nie mam czasu”. Rozmawiam z dziećmi i co słyszę: „mam już dość”, „ciągle coś muszę”, „chcę żeby rodzice dali mi spokój”, „nie chce iść na kolejny język – wole w tym czasie spotkać się z kolegami”, „ nie uczę się bo nie mam czasu”, „ wkurza mnie to że nikt mnie nie słucha”, „chciałbym po prostu się wyspać”, „co ojciec/matka mogą o mnie wiedzieć jeśli ich ciągle nie ma ?”.
Wierze w to, że za tymi dodatkowymi zajęciami, obowiązkami stoi rodzicielska troska o przyszłość dziecka, wierzę że rodzić który musztruje dziecko chce nauczyć go dyscypliny, wierzę że rodzic zostawiający dziecko samo z problemami chce nauczyć je samodzielności.
Wierzę w dobre intencje rodziców, zawsze je doceniam w terapii.
Jako terapeutka rodzin i młodzieży próbuje pokazać rodzicom, również tę drugą perspektywę – to że w dzisiejszym czasie liczy się bardziej pasja, kreatywność, umiejętność logicznego myślenia, otwarta głowa niż piątki na świadectwie i umiejętność szermierki a nuda również jest rozwijająca, to że musztra i zasady od których nie ma odstępstw uczą dziecko, że nie warto podejmować prób zmiany sytuacji, a z przełożonymi nie warto dyskutować nawet jeśli robią totalną bzdurę, to że „musisz być twardy i radzić sobie sam” dla dziecka oznacza „ nie możesz na mnie liczyć”.
Czy patrzycie czasem wstecz, na swoje dzieciństwo? Czy myślicie o tym co Wasi rodzice robili, co Wam sprawiało przykrość, czego nie rozumieliście? Zaskakująco często to samo robimy swoim dzieciom. Czy oby na pewno tego chcecie?
Skrajnym przykładem – nie tak rzadko słyszanym w gabinecie – jest zdanie „mój ojciec mnie bił i jakoś na ludzi wyszedłem”. Czy na pewno nie wyszedł byś na ludzi gdyby Twój ojciec zamiast bić – przytulał?
Co czują nasze dzieci kiedy muszą „szybciej”, „więcej” natychmiast”?
Dobra wiadomość dla zatroskanych rodziców, jest taka że nie chodzi tu o absolutne odpuszczenie ale o równowagę. Równowagę pomiędzy zajętością a wolnym czasem, zaangażowaniem a nudą, zasadami a swobodą.
Dziś my, dorośli walczymy o „work-life balance” ale swoim dzieciom trudno przyznać do tego prawo.
Popatrzcie na swoje dzieci z miłością i troską, popatrzcie tak, jak byście patrzyli na ukochanego dorosłego który pracuje po godzinach, nie dosypia i zmaga się z nierozumiejącym szefem. Co byście doradzili takiej osobie? Nie marudź i pracuj więcej? Czy raczej – zadbaj o siebie, zwolnij tempo, szanuj siebie?
Nie wybiegajcie zbyt daleko w przyszłość, ich młodość już nie wróci, tak jak wasz czas spędzony z nimi.